Ekspert: W Białym Domu nie ma przycisku uziemiającego F-35

Krążące w mediach opowieści o tzw. „kill switch” - guziku, za pomocą którego Amerykanie mogą unieruchomić sprzedane europejskim sojusznikom myśliwce, to dezinformacja – ocenił Andrzej Kiński, redaktor naczelny miesięcznika "Wojsko i Technika". Niemieckie i francuskie media, także społecznościowe, zalała fala spekulacji, czy Donald Trump może za pomocą specjalnego przycisku zdalnie unieruchomić F-35, aby uniemożliwić użycie tych supernowoczesnych samolotów w boju, „nawet w przypadku wojny”. Według brytyjskiego dziennika „Daily Telegraph” takie obawy wyrazili niemieccy urzędnicy, choć – jak podkreśliła gazeta – istnienia przycisku „kill switch” do tej pory nikt nie udowodnił. Berlin, kosztem 8,3 miliarda euro, ma otrzymać w przyszłym roku 35 myśliwców F-35 i niemiecki „Bild” postawił pytanie, czy „Niemcy wydały miliardy euro na samoloty, które w razie sytuacji awaryjnej mogłyby zostać wyłączone przez USA”. Spekulacje o istnieniu „kill switch” pojawiły się zaraz po tym, jak Biały Dom zablokował – choć jak się okazało, jedynie czasowo – pomoc wojskową dla Ukrainy, w tym wsparcie samolotów F-16.
Wolfgang Ischinger, były dyrektor monachijskiej konferencji bezpieczeństwa nie wykluczył wówczas w rozmowie z gazetą „Bild”, że jeśli Stany Zjednoczone ograniczą niemieckim F-35 możliwość działania tak, jak zrobiły to z ukraińskimi F-16, „wtedy można rozważyć kwestię anulowania kontraktu”.
Według Andrzeja Kińskiego, redaktora naczelnego magazynu "Wojsko i Technika" nie ma jednak możliwości wyłączenia, np. polskiego F-35, przysłowiowym guzikiem „z biurka amerykańskiego urzędnika”. „Opowieści o tzw. kill switch, którym Amerykanie mogą się posłużyć, żeby unieruchomić sprzedane za granicę samoloty to dezinformacja” – ocenił Kiński.
Ekspert przyznał, że są elementy amerykańskiego myśliwca obsługiwane zdalnie, co nie oznacza jednak, że za ich pomocą można go „zablokować”.
F-35 są np. objęte zintegrowanym systemem wsparcia logistycznego ALIS (obecnie wdrażany jest nowy – ODIN), którego zadaniem jest monitorowanie na bieżąco stanu technicznego samolotów. „System ten działa online, ale w jedną stronę – raportując, jaki jest stan maszyny. Usuwanie usterek i awarii nie jest jednak wykonywane zdalnie zza oceanu, ale przez obsługę techniczną użytkownika. To działa podobnie do systemu monitoringu silników w samolotach pasażerskich. Przez cały czas płynie strumień informacji, umożliwiający zdalne monitorowanie pewnych systemów” – podkreślił Kiński.
W jego opinii dowodem na to, że nikt zdalnie nie wyłączy amerykańskich myśliwców jest także przykład Iranu. „Gdyby Amerykanie mogli zdalnie unieruchamiać samoloty, to Teheran nie używałby do dziś wyprodukowanych w Stanach Zjednoczonych i zamówionych jeszcze przez szacha samolotów F-4 Phantom, F-5 Tiger, a przede wszystkim F-14 Tomcat” – zwrócił uwagę Kiński i dodał, że Iran używa tych niezwykle zaawansowanych technicznie – jak na owe czasy – samolotów, z unikatowym uzbrojeniem i system radiolokacyjnym, nie mając dostępu do części zapasowych, a nawet oryginalnej dokumentacji.
„Kiedy Amerykanie, wycofywali Tomcaty, to poza egzemplarzami muzealnymi, komisyjnie je zniszczyli, aby przypadkiem jakieś części z ich rozbiórki nie trafiły do Iranu. A mimo wszystko Persowie na tych samolotach nadal latają” – podkreślił Kiński.
Na krążące w mediach spekulacje odpowiedział także minister obrony Belgii, czyli kraju, który w 2018 roku kupił 34 myśliwce F-35 za kwotę blisko 4 mld euro. Jak podał portal vrt.be, minister Theo Francken powiedział, że „w Białym Domu nie ma żadnego przycisku, który pozwoliłby Amerykanom uczynić belgijskie F-35 bezużytecznymi”. To jego zdaniem mit, a Belgowie mogą ze swoimi samolotami robić, co chcą. Minister podkreślił, że Stany Zjednoczone mogłyby wprawdzie zaprzestać dostarczania części zamiennych do krajów europejskich, które kupiły F-35, ale „jest to nie do pomyślenia, bo całkowicie zamknęłyby w ten sposób swój własny przemysł zbrojeniowy”.
Do dyskusji o amerykańskich myśliwcach włączył się także resort obrony Szwajcarii (DDPS), który w oświadczeniu z 7 marca br. napisał, że „nie ma możliwości +zdalnego sterowania+ lub +zablokowania+ myśliwca F-35A, np. poprzez zewnętrzną ingerencję w elektronikę”. W komunikacie DDPS można także przeczytać, że „Szwajcaria nie potrzebuje zgody, jeśli chce używać swoich systemów uzbrojenia lub pocisków kierowanych do własnej obrony. Może to zrobić samodzielnie, niezależnie i w dowolnym momencie”.
Szwajcarzy podkreślili jednocześnie, że amerykańskie systemy bezpiecznej komunikacji danych z wykorzystaniem technologii Link-16 i nawigacji satelitarnej GPS (w samolotach 5 generacji) są stosowane we wszystkich zachodnich maszynach bojowych i systemach uzbrojenia, w tym także w modelach europejskich producentów. „Nawet w przypadku systemów europejskich nie jest możliwa całkowita niezależność od technologii amerykańskiej” – głosi oświadczenie.
DDPS podkreśliło także, że choć Szwajcaria dąży do osiągnięcia jak największej autonomii operacyjnej, technicznej i logistycznej przy zakupie systemów uzbrojenia, pełna niezależność od zagranicznych producentów byłaby możliwa tylko wówczas, gdyby systemy i ich komponenty były w całości opracowywane w Szwajcarii.
W opinii Andrzeja Kińskiego nie inaczej jest w Polsce. Samoloty F-35 zostały wprawdzie zaprojektowane do całkowicie autonomicznego użytkowania przez sojuszników z NATO, ale kontrola nad oprogramowaniem i systemami pozostaje w dużej mierze w rękach USA. „Zależność od zagranicznego producenta może zostać zniwelowana, choć w rzadkich przypadkach wyeliminowana, poprzez budowę własnych zdolności do obsługi zakupionego uzbrojenia. Niestety, czym bardziej jest ono zaawansowane, tym obsługa jest trudniejsza” – ocenił ekspert i dodał, że w przypadku systemów elektronicznych czy napędu samolotu F-35 Polska może uzyskać tylko podstawowe zdolności obsługowe. „Jeśli np. awarii ulegnie silnik, to nie wyprodukujemy niesprawnego modułu tylko będziemy go musieli kupić w Stanach Zjednoczonych” – wyjaśnił Kiński.
Dlatego, jego zdaniem, nawet gdyby Polska kupiła w miejsce F-35 np. francuskie Rafale, to też bylibyśmy zależni od zagranicznych producentów silników czy elektroniki. „Jeżeli kupujemy sprzęt o podobnym zaawansowaniu od Wielkiej Brytanii czy Francji, to nasza zależność od władz państwa, które nam ten sprzęt sprzedaje jest taka sama jak w przypadku zakupów zbrojeniowych w Stanach Zjednoczonych czy Republice Korei. Tak samo będziemy wtedy uzależnieni od aktualizacji oprogramowania, serwisu skomplikowanych systemów czy części zamiennych” – podkreślił Kiński.
Ekspert przyznał, że „ta zależność” od Amerykanów jest większa, bo myśliwiec F-35 musi polegać na systemie nawigacji satelitarnej GPS, a kody dostępu, „umożliwiające wykorzystanie wojskowych trybów GPS-a trzeba co jakiś czas odnawiać”.
Według Kińskiego, jeśli zaś Stany Zjednoczone nie udostępnią takich kodów i współpracujących z nimi odbiorników, będzie można korzystać jedynie z ogólnie dostępnych, cywilnych dokładności. A te są mniejsze niż wojskowe. „Ale to są restrykcje, które mogą dotyczyć nie tylko samolotów, ale całego sprzętu wojskowego. Stąd też odbiorniki systemów nawigacji satelitarnej są zazwyczaj wielosystemowe i, obok satelitów amerykańskich, można wykorzystywać sygnał nadawany przez europejskie, chińskie czy rosyjskie systemy” – ocenił Kiński.
Według ministra obrony Belgii cytowanego przez portal vrt.be, zależność od zagranicznych innowacji technicznych działa jednak w obie strony, bo na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci światowy przemysł zbrojeniowy przekształcił się w zintegrowany ekosystem. „Żaden samolot ani statek powietrzny nie jest więc w 100 proc. amerykański. Nawet w Stanach Zjednoczonych w samolotach używa się części europejskich” – podkreślił minister Theo Francken i ostrzegł, „możemy sobie nawzajem zrobić krzywdę”. Europa również może, jego zdaniem, podjąć decyzję o zaprzestaniu dostarczania części zamiennych do USA.
Według Kińskiego dyskusje takie jak ta o „przycisku prezydenta Trumpa”, która toczy się teraz także w internecie, są przede wszystkim korzystne dla przemysłów lotniczych i obronnych krajów konkurujących z Amerykanami. „Francja (samodzielnie) bądź Niemcy (w ramach międzynarodowych konsorcjów) – produkują wielozadaniowe samoloty bojowe generacji 4+/4++, tymczasem F-35 to maszyna 5 generacji, cechująca się znacznie większymi możliwościami bojowymi, co przyznają sami francuscy specjaliści, zestawiając Rafale z F-35. Pomimo to te kraje najchętniej widziałyby, żeby zamiast amerykańskiego kupować właśnie ich sprzęt” – ocenił Kiński i równocześnie przypomniał, że np. Francja, która „tak bardzo dba o swoją niezależność w sferze obronności, wykorzystuje w pewnych krytycznych obszarach właśnie sprzęt amerykański”.
Paryż zamówił m.in. kolejną generację amerykańskich samolotów wczesnego ostrzegania stacjonujących na lotniskowcach Northrop Grumman E-2D Advanced Hawkeye. E-2D, a niedawno zakupił w Stanach Zjednoczonych średnie samoloty transportowe i tankujące KC/C-130J Super Hercules. Z kolei francuskie śmigłowce bojowe Tiger odpalają amerykańskie Hellfire'y, a wojska lądowe wspierają z ziemi wyrzutnie rakietowe M270 MLRS.
Anna Gwozdowska
Opublikowano: 31.03.2025