Rosyjscy propagandyści znów straszą polskim rozbiorem Ukrainy

Wraca stara narracja Kremla o imperialnych zamiarach Polski, a także m.in. Rumunii, wobec Ukrainy. Zdaniem ekspertów ten sprawdzony wcześniej przekaz ma teraz służyć zniechęceniu Kijowa do zgody na przyjęcie europejskich wojsk pokojowych, a równocześnie jest zawoalowaną ofertą podzielenia się Ukrainą. Rosyjska kampania dezinformacyjna o polskich planach rozbioru Ukrainy zaczęła się już na początku pełnoskalowej wojny wywołanej przez Rosję. Według regularnie wracających od 2022 roku przekazów Kremla polskie władze roszczą sobie prawa do zachodnich ziem Ukrainy, wchodzących w skład dawnych Kresów Wschodnich, szczególnie Lwowa, dlatego Polska traktuje wojnę toczącą się u sąsiada jako okazję, by „upomnieć się o swoje”. Ten absurdalny przekaz, którego sami Ukraińcy nie traktują poważnie, powrócił ostatnio w nowej odsłonie, przy okazji rozpoczęcia rozmów pokojowych w sprawie Ukrainy, a także toczącej się w Europie debaty o wielonarodowych siłach pokojowych na Ukrainie.
Były premier Ukrainy Wiktor Medwedczuk, uznany przez swoich rodaków za zdrajcę, tuba rosyjskiej propagandy, powiedział 15 lutego w wywiadzie dla agencji TASS, że „Polska, Węgry, Słowacja, Rumunia i Bułgaria rozważają przyłączenie niektórych ziem ukraińskich”. Dodał, że politycy tych krajów wielokrotnie zachęcali swoje rządy do wdrażania tych idei, „które są historycznie uzasadnione i rozsądne".
Rosyjskie gazety wieszczą, że gdy dojdzie do negocjacji w sprawie przyszłości Ukrainy kraje zachodnie będą chciały podzielić terytorium dotychczasowego sojusznika. Takie rewelacje miałyby pochodzić z rzekomych ustaleń rosyjskiego Wywiadu Służby Zagranicznej, który pod koniec ubiegłego roku miał ujawnić „plany NATO na wypadek, gdy dojdzie do nieuchronnej porażki Ukrainy”.
„Aby rozwiązać problemy, Zachód będzie musiał faktycznie okupować Ukrainę. Jak czytamy w oświadczeniu departamentu (Wywiadu Służby Zagranicznej - PAP), działania te zostaną przeprowadzone naturalnie pod pretekstem wysłania do kraju „kontyngentu sił pokojowych” – pisały „Izwiestia”. Według rosyjskiego źródła europejskie siły pokojowe miałyby liczyć 100 tys. żołnierzy.
O ile narracja Kremla o rzekomym podziale Ukrainy była wielokrotnie dementowana przez polskie władze, o tyle opisywana już w ubiegłym roku przez moskiewskie media koncepcja rozmieszczenia europejskich sił pokojowych na Ukrainie stała się ostatnio bardziej realna.
Jak doniósł 16 lutego dziennik "Washington Post", powołując się na źródła w Brukseli, w wypadku zawieszenia broni Europa mogłaby rozmieścić na Ukrainie około 30 tys. żołnierzy, którzy pełniliby funkcję sił odstraszania wobec zagrożenia wznowieniem wojny przez Rosję. Gotowość do wysłania swoich sił na Ukrainę wyraził premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer.
Zdaniem ekspertów, w tej sytuacji sprawdzona wcześniej narracja Kremla o rzekomych planach podziału Ukrainy między jej niedawnych sojuszników może być bardzo pomocna.
Jak podkreśliła Katarzyna Chawryło, ekspertka Ośrodka Studiów Wschodnich, pomysł wysłania na Ukrainę sił europejskich budzi bowiem zdecydowany sprzeciw Rosji, a według przedstawicieli Kremla jego ewentualne wcielenie w życie Moskwa uzna za interwencję zbrojną.
„Narracja o możliwym rozbiorze Ukrainy jest skierowana zwłaszcza do Ukraińców i ma zniechęcać ich do Zachodu, pokazując im, że Europa ma złe intencje, bo kieruje nią rewizjonistyczne myślenie. Nie powinni się zatem godzić na żaden kontyngent wojsk, bo będzie on stanowił zagrożenia dla suwerenności Ukrainy” – podkreśliła Katarzyna Chawryło.
Jej zdaniem przekaz o zachodnim rozbiorze ma także za zadanie uwiarygodnić Rosję w rozmowach z USA w sprawie przyszłości Ukrainy.
„Rosja od dawna wysyła otoczeniu międzynarodowemu, a w tym momencie również szukającym porozumienia z Kremlem przedstawicielom Waszyngtonu, komunikat, że dokonując inwazji na sąsiada w zasadzie niczego złego nie zrobiła, tylko ubiegła pewne działania ze strony państw europejskich. Gdyby nie Rosja, to Ukrainę już dawno podzieliłyby między siebie sąsiednie państwa europejskie, zwłaszcza +imperialistycznie nastawiona Polska+. Jest w tym wręcz pewien przekaz ofertowy do innych państw: być może moglibyśmy się z wami tą Ukrainą podzielić” – podkreśliła w rozmowie z PAP Katarzyna Chawryło.
Nieprzypadkowo Kreml posłużył się sprawdzoną narracją już w pierwszym dniu dwustronnych rozmów delegacji USA i Rosji, do których doszło 18 lutego w stolicy Arabii Saudyjskiej, Rijadzie. Jak doniósł Instytut Studiów nad Wojną (ISW) Siergiej Ławrow miał powiedzieć podczas negocjacji, że „niektóre kraje UE mają pretensje terytorialne wobec Ukrainy, a rozmowy na ten temat toczą się w Rumunii”.
Kamil Całus, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich, we wpisie opublikowanym na platformie X zwrócił jednak uwagę na to, że w Bukareszcie nie ma żadnych rozmów na ten temat, a jedynie pojedyncza wypowiedź na ten temat padła z ust Calina Georgescu (prorosyjskiego polityka, zwycięzcę unieważnionej I tury wyborów prezydenckich w Rumunii).
Niedoszły prezydent oświadczył 30 stycznia, że Ukraina jest "wymyślonym państwem", a część jej terytorium należy podzielić między Rumunię, Węgry i Polskę. Od jego słów natychmiast odcięło się rumuńskie MSZ, podkreślając, że Ukraina ma prawo do suwerenności integralności w ramach jej uznanych przez społeczność międzynarodową granic. Stwierdzenie Ławrowa, które padło podczas rozmów w Rijadzie, jest więc potężnym nadużyciem. „To jest zakłamywanie rzeczywistości, bo żadne państwo w Europie nie ma takich agresywnych dążeń – poza Rosją oczywiście. Kreml wykorzystuje tę narrację, aby pokazać, że polityka europejska to drapieżna rywalizacja państw, które chcą odzyskać swój historyczny kształt i bezwzględnie realizować własne interesy” - oceniła Chawryło i dodała, że właśnie tak myśli Rosja i jej elity i mierzy innych swoją miarą. W jej opinii rosyjskie elity „postrzegają politykę jako agresywną grę, w której trzeba demonstrować siłę i się rozpychać, bo inaczej zrobi to ktoś inny”.
„W taką wizję relacji międzynarodowych dobrze wpisały się niedawne wypowiedzi prezydenta Donalda Trumpa dotyczące roszczeń terytorialnych USA wobec innych państw. Dlatego rosyjska propaganda chętnie te wypowiedzi kolportowała i chwaliła. Były one w Rosji dobrze przyjmowane, bo odzwierciedlały agresywny styl prowadzenia polityki międzynarodowej, który Rosja kultywuje” – podkreśliła Katarzyna Chawryło.
bli/ mhr/
Opublikowano:28.02.2025 r.