< Wstecz

 Niemiecki ekspert: Nie dajmy się prorosyjskiej propagandzie zepchnąć do narożnika

fot. PAP/EPA/Filip Singer
fot. PAP/EPA/Filip Singer

Możemy przestrzegać przed pewnym mechanizmem, ale trucizna i tak trafia do odbiorców. Społeczeństwo potrzebuje orientacji i jasnego komunikatu od polityków, ale takiego komunikatu nie ma. Politycy powinni przyznać: „Jesteśmy obiektem nieustannych ataków i musimy bronić naszych wartości z całych sił”. Zamiast uskarżać się na ataki wroga należałoby przejść do ofensywy, zmienić retorykę i nie dać się zawsze spychać do narożnika. W reakcji na prorosyjską propagandę powinni mocniej postawić na własną narrację, przypominać o korzyściach jakie daje społeczeństwu przynależność do świata Zachodu. Zmierzam do tego, że media i politycy powinni przejść do ofensywy i mocno zaznaczyć naszą narrację. Ponieważ czas ucieka – powiedział FakeHunterowi Marcus Bensmann, autor książki „Nikt nie powie, że nie wiedział” dotyczącej działalności Alternatywy dla Niemiec.

FakeHunter: 1 września odbyły się wybory do landtagów Turyngii i Saksonii, wyniki potwierdziły prognozy o dużym poparciu dla Alternatywy dla Niemiec (AfD) na wschodzie Niemiec. W Turyngii AfD zajęło pierwsze miejsce, a w Saksonii drugie, tuż po CDU. W najbliższą niedzielę wybory do landtagu odbędą się w Brandenburgii. Jakie są pańskie prognozy?

Marcus Bensmann: Zakładam, że w Brandenburgii wynik będzie podobny do tego w Turyngii i Saksonii. W polityce należy jednak zawsze zachować pewien spokój. Na razie mamy do czynienia z wyborami tylko w trzech wschodnich landach, a jak wynika z sondażu przeprowadzonego niedawno w Nadrenii – Północnej Westfalii (NRW), AfD notuje tam 10-proc. poparcie a BSW nie ma nawet 5 proc., więc jest poniżej progu wyborczego. Ponad 70 proc. mieszkańców byłej NRW deklaruje wsparcie dla Ukrainy i kursu prozachodniego. A ten zachodni land liczy tylu mieszkańców ilu wszystkie landy wschodnie razem wzięte. Sukcesy AfD i Sojuszu Sahry Wagenknecht (BSW) na wschodzie Niemiec są faktem, ale na podsumowanie tego trendu w odniesieniu do Brandenburgii poczekałbym do ogłoszenia wyników. Z drugiej strony już teraz odradzałbym zarówno władzom landowym CDU jak i SPD wchodzenie w koalicję z AfD i BSW, lepiej postawić na rząd mniejszościowy niż koalicję. Jak już się buduje koalicję to ona wymaga sformułowania wspólnego projektu, a ani koalicja z prorosyjską i nacjonalistyczną AfD, ani z prorosyjską BSW nie daje pola do działania.

FH: Już po czerwcowych wyborach do Parlamentu Europejskiego wskazywano, że zwłaszcza AfD z dużą skutecznością dociera do młodych wyborców. Podkreślano przy tym szczególną rolę Tik-Toka. W swojej książce też porusza pan ten wątek.

M.B.: Erik Ahrens, medioznawca związany z niemiecką prawicą nazywa Tik-Tok „oknem na mózg młodzieży”. W środowiskach skrajnej prawicy systematycznie pracuje się nad algorytmami, nad bezpośrednim i jak najlepszym dostępem do młodego odbiorcy, co szukając analogii historycznych można by porównać do wykorzystania radia przez NSDAP. Praca nad młodym odbiorcą, nad tym by zwątpił w sens demokracji liberalnej jest zatem bardzo widoczny. Do tego dochodzą działania propagandowe w wykonaniu Federacji Rosyjskiej, co ja nazywam „Planem Niemcy”. Do lutego 2022 r. plan ten zasadzał się mi.in. na zapraszaniu do Rosji niemieckich naukowców, do sponsorowania inicjatyw sportowych, np. piłkarskiego klubu Schalke przez Gazprom etc., aktualnie te akcje propagandowe polegają głównie na zalewaniu internetu informacją zgodną z wolą Kremla, na atakach hackerskich. Niedawno bawarski Urząd Ochrony Konstytucji opublikował raport ukazujący skalę rosyjskich ataków propagandowych w Niemczech przy okazji publikując listę mediów, które są instrumentalizowane do rozpowszechniania określonych treści prorosyjskich. I to wszystko ma realnie miejsce a społeczeństwo niemieckie przypomina tłustą kurę, nieświadomą, że za chwilę ugotują na niej rosół. Rosyjskie ataki w Niemczech są faktem.

FH: W raporcie bawarskiego kontrwywiadu sporo miejsca poświęcono operacji dezinformacyjnej „Doppelgänger” („Sobowtór” – PAP), polegającej na klonowaniu przez rosyjskich hackerów stron internetowych uznanych na Zachodzie mediów, by w ten sposób jeszcze sprawniej szerzyć dezinformację w sieciach. Czy tak zwanym zwykłym Niemcom coś w ogóle mówi termin „Doppelgänger?

M.B.: Propaganda rozsiewana w ramach Doppelgängera jest jak najbardziej widoczna w przestrzeni medialnej, ale kampanie uświadamiające lądują w bańce i zazwyczaj nie docierają do tych, którzy nabierają się na tę operację. Możemy więc przestrzegać przed pewnym mechanizmem, ale trucizna i tak trafia do odbiorców. Społeczeństwo potrzebuje orientacji i jasnego komunikatu od polityków, ale takiego komunikatu nie ma. Politycy powinni przyznać: „Jesteśmy obiektem nieustannych ataków i musimy bronić naszych wartości z całych sił”. Zamiast uskarżać się na ataki wroga należałoby przejść do ofensywy, zmienić retorykę i nie dać się zawsze spychać do narożnika. W reakcji na prorosyjską propagandę powinni mocniej postawić na własną narrację, przypominać o korzyściach jakie daje społeczeństwu przynależność do świata Zachodu. Zmierzam do tego, że media i politycy powinni przejść do ofensywy i mocno zaznaczyć naszą narrację. Ponieważ czas ucieka. I tak jak rząd, który mi się nie podoba mogę po czterech latach pożegnać po prostu na niego nie głosując, tak wyzbycie się wolności może być już nieodwracalne.

FH: W książce nawiązując do słynnego zdania Franza Josefa Straussa, jednego z najbardziej wyrazistych polityków republiki bońskiej, o tym, że „na prawo od CDU/CSU nie ma miejsca na inne partie prawicowe”, stwierdza Pan, że wraz ze wzrostem poparcia dla AfD „ziścił się największy koszmar Straussa”.

M.B.: Strauss był jednym z najbardziej bojowych polityków zachodnioniemieckich w czasie zimnej wojny, na taką opinię zapracował sobie też jako minister obrony narodowej RFN. Wypowiedź, na którą się powołałem padła w 1987 r. i Straussowi chodziło o to, że na prawo od siostrzanych partii chadeckich, czyli CDU i CSU nie może powstać żadna inna partia reprezentowana w parlamentach.

I oczywiście można uznać, że Strauss obawiał się konkurencji dla chadeków, ale warto przypomnieć, że on wiedział jakiego typu rozmowy toczą się na zapleczu gabinetów, za kulisami i jak mocny jest wciąż komponent myślenia nacjonalistycznego. Po okrucieństwach wojny i władzy narodowo-socjalistycznej, chadecy dążyli do wprowadzenia Niemiec zachodnich na powrót w strefę cywilizacji zachodu. Na pierwszym planie stanął sojusz atlantycki, integracja europejska i zakotwiczenie Niemiec w tych strukturach. W dalszym jednak ciągu wielu polityków pozostawało pod wpływem „koronnego jurysty Rzeszy”, Carla Schmitta, którzy chcieli trzymać Stany Zjednoczone na dystans uznając je za mocarstwo obce. Zarówno idea narodowa, jak i ramy teoretyczne wypracowane przez Schmitta do dzisiaj są istotne w środowiskach skrajnej niemieckiej prawicy, zaś w czasach zimnej wojny Strauss zdawał sobie sprawę, że dopóki te środowiska skrajne działają w jakimś zamkniętym obiegu nic złego się nie zdarzy, ale z chwilą wypuszczenia tego dżina z butelki, nie sposób będzie go okiełznać. W powojennych Niemczech co pewien czas powstawały partie nacjonalistyczne, takie jak Niemiecka Unia Ludowa (DVU) czy Republikanie, ale z czasem zanikały.

FH: W przypadku AfD jest inaczej?

M.B.: Po pierwszych latach pewnego rozdarcia i sporów, AfD okrzepła jako partia reprezentowana w landtagach na zachodzie Niemiec, a na wschodzie Niemiec stanowi znaczną siłę. Przyjęło się, że partia, która zaczyna jako siła radykalna, z każdą kadencją traci impet radykalizmu i zaczyna dążyć w kierunku politycznego centrum. W przypadku AfD mamy do czynienia z odwrotnym zjawiskiem. Na początku swojej politycznej drogi AfD deklarowało przywiązanie do idei euroatlantyckiej, a dziś jest zorientowana na Rosję. Partia ta posługuje się językiem rosyjskich szowinistów, odmawia wsparcia Ukrainie a współprzewodnicząca AfD, Alice Weidel twierdzi, że Ukraina nie jest częścią Europy i wojna z Rosją ma charakter lokalny. AfD opowiada się „multipolarnym porządkiem świata, za wznowieniem współpracy energetycznej między Niemcami a Rosją, przywróceniem do stanu używalności infrastruktury gazowej obu Nord Streamów. Gdyby polityka Niemiec była urządzona dziś po myśli AfD, Niemcy wyszłyby z koalicji państw wspierających Ukrainę, Rosja zniszczyłaby Ukrainę i miała otwartą drogę do zdominowania Europy.

Spójrzmy na społeczeństwa innych państw, które wchodziły w skład Układu Warszawskiego i sowieckiej strefy wpływów, z jednej strony Polska i państwa bałtyckie, które zbudowały wewnętrzną odporność na pewne trendy, a z drugiej społeczeństwa Słowacji czy obszaru byłej NRD, które wykazują sympatię do władz dominującego niegdyś reżimu. W przypadku niemieckich landów wschodnich mówimy, poza tym nie tylko o poparciu dla AfD, ale i dla Sojuszu Sahry Wagenknecht (BSW).

FH: Ona też wpisuje się w rosyjską narrację?

MB: Jak spojrzymy na nośny teraz w Niemczech temat rozmieszczenia amerykańskich rakiet dalekiego zasięgu na naszym terenie, to Sahra Wagenknecht celowo wykorzystuje tę kwestię do zasiewania w społeczeństwie lęku przed „nowym wyścigiem zbrojeń”. I postawa pani Wagenknecht w tym temacie nie zdumiewa, ponieważ przez zbrojenia rozpadł się jej ideał państwowości, czyli Związek Sowiecki. A z naszego punktu widzenia, odstraszanie wroga przez zbrojenia przyniosło korzyści i gdybym mógł to postawiłbym sobie taką rakietę w ogródku, jeżeli to miałoby zapobiec rosyjskiej dominacji w naszym regionie.

FH: Na czym polega fenomen Sahry Wagenknecht? Dlaczego jej partia założona jakby nie patrzeć zaledwie kilka miesięcy temu zdobyła w wyborach do landtagów Turyngii i Saksonii odpowiednio 15,8 proc. i 11,8 proc., a patrząc na ostatnie sondaże przed niedzielnymi wyborami w Brandenburgii, BSW może wejść do landtagu jako czwarta siła?

M.B.: W kampanii do landtagów na wschodzie Niemiec nie ma wyrazistych osobistości, które jasno stanęłyby w obronie demokracji liberalnej, za to nie brakuje tego typu osób po drugiej stronie i Sahra Wagenknecht się w ten trend wpisuje. Wagenknecht jest orędowniczką kursu prorosyjskiego, który umiejętnie maskuje „walką o pokój”. Dobrze się prezentuje, jest zdolna retorycznie, umiejętnie posługuje się „starą chorobą niemieckiego społeczeństwa” czyli antyamerykanizmem i łączy go z tęsknotą za zwrotem ku Rosji. Na razie Wagenknecht podbija jednak wschód Niemiec, znów powołam się na sondaż z Nadrenii-Północnej Westfalii – tam BSW nie weszłoby do krajowego parlamentu. Poza tym pewnym problemem jest bezkrytyczne przyjmowanie do wiadomości tego, co Sahra Wagenknecht opowiada w licznych tok-szołach. Przecież ona w 1992 r. relatywizowała stalinizm argumentując m.in., że „przyniósł postęp”. Jest bardzo konsekwentna. I równie konsekwentnie postuluje zawieszenie dozbrajania Ukrainy. Jeżeli odmawia się pomocy zaatakowanemu państwu tłumacząc to „potrzebą pokojowych rozwiązań” i sygnalizuje tym samym pewną wyrozumiałość względem agresora, to to nie jest postawa piewcy pokoju tylko wspólnika agresora. Wciąż słyszymy, że trzeba powstrzymać dostawy broni, ponieważ „nie przyniosły pokoju”. A to dzięki tym dostawom broni Rosja nie zapanowała nad kolejnymi częściami Ukrainy, gdzie kobiety, mężczyźni i dzieci są torturowani, gwałceni, mordowani. Ignorowanie tego faktu świadczy o tym, że Wagenknecht z obojętnością traktuje zwykłego, pojedynczego człowieka. Widać więc, że ona ani na jotę nie zmieniła się od czasu, gdy relatywizowała stalinizm, duch jest ten sam, forma została nieco podrasowana. 

FH: Mówił pan niedawno o marzeniach AfD by przywrócić pracę Nord Streamów i „znormalizować stosunki rosyjsko-niemieckie”. Tylko, że ktoś budowę tych Nord Streamów zatwierdził i przeforsował, i nie byli to politycy AfD, tylko SPD i CDU. Jak w tym kontekście ważyć dzisiejszą prorosyjskość AfD i tę wczorajszą w wykonaniu partii, które dziś ganią AfD za prorosyjskość?

M.B.: Zgadzam się z tym, że niemiecka polityka zagraniczna dała się omamić wizji polityki wobec Rosji, która zakładała, że Rosję trzeba włączyć we wspólne działania by ją w jakimś sensie uspokoić. To zresztą utarta formuła niemieckiej polityki odprężenia ukształtowana przez socjaldemokratów; Willego Brandta i Egona Bahra i kontynuowana przez Dietricha Genschera za czasów Helmuta Kohla, pod hasłem „zmiany przez zbliżenie” lub „zmiany przez handel”. W czasie zimnej wojny tej gotowości negocjacyjnej towarzyszyły jednak decyzje o rozmieszczeniu w Europie Zachodniej nowych pocisków średniego zasięgu wyposażonych w głowice nuklearne (vide: Podwójna decyzja NATO z 1978 r – PAP), stałe wzmacnianie sił zbrojnych NATO i potencjału odstraszającego Sojuszu. I ta dwutorowa strategia, czyli z jednej strony – odstraszanie, a z drugiej gotowość do negocjacji, przyczyniła się do upadku bloku wschodniego, do upadku muru i zjednoczenia Niemiec. Polityka odprężenia w wydaniu Genschera i Kohla była jednak obciążona pewną skazą, a mianowicie „nie widziano” państw środkowej i wschodniej Europy, które znajdowały się wtedy między Niemcami zachodnimi a Związkiem Sowieckim. Na przykład „Solidarność” i jej protesty w Polsce była solą w oku kanclerzowi Helmutowi Schmidtowi (w latach 1974-1982 - PAP) gdyż zakłócała negocjacje ze Związkiem Sowieckim. Z napięciem spoglądano też na ruch opozycyjny w NRD, ponieważ zagrażał odprężeniu w kontaktach z elitą Socjalistyczną Partią Jedności Niemiec (SED). Ta skaza pierwotna miała swoją kontynuację po załamaniu się sowieckiego kolosa. W 1994 r. dzięki stypendium DAAD (Niemiecka Centrala Wymiany Studenckiej – PAP) mogłem wyjechać do Petersburga na studia i poszedłem na wykład Egona Bahra, który był wtedy akurat z wizytą w Rosji. Bahr zaczął wykład od stwierdzenia, że „kiedy Rosja i Niemcy żyją w pokoju to Europejczykom dobrze się wiedzie”, a ja wtedy zawołałem: „tylko nie Polakom”.

FH: Słowa Bahra zostały zresztą bardzo poważnie potraktowane również przez polityków czynnie kształtujących relacje niemiecko-rosyjskie już po 1989 roku.

M.B.: Po upadku żelaznej kurtyny zrezygnowano z odstraszania Rosji i postawiono na handel z Rosją jako sposób na jej uspokojenie. Za rządów kanclerza Gerharda Schrödera, który w wielkim stylu wdrażał taką politykę, Niemcy, ale i Europa zaczęły się uzależniać od Rosji energetycznie. I to miało fatalne skutki, gdyż Rosja wbrew oczekiwaniom nie inwestowała zarobionych na surowcach pieniędzy w budowanie liberalnej demokracji, ale w zbrojenia, które pozwoliły później na prowadzenie wojny wobec Gruzji i Ukrainy. Społeczeństwo niemieckie było jednak na tyle urzeczone „rosyjskim kiczem” i poczuciem winy wobec Rosji i tylko wobec niej (za zbrodnie wojenne – PAP), że wciąż nie dostrzegało niczego poza potrzebą ciągłego zaspokajania Rosji. Bardzo szybko udało się w niemieckim społeczeństwie zaszczepić narrację o rzekomym zagrożeniu dla Rosji wynikającym z rozszerzenia NATO na wschód, i tezy, że zachód nie respektuje rosyjskich interesów w zakresie bezpieczeństwa. Tymczasem rozszerzenie Sojuszu o Polskę, państwa bałtyckie, Czechy i inne kraje nie godziło w bezpieczeństwo Rosji tylko dawało ochronę nowoprzyjętym państwom. I należałoby na to spojrzeć wręcz z odwrotnej perspektywy: państwa, którym nie dane było znaleźć się w NATO stały się teatrem konfliktów prowokowanych przez rosyjskie służby. Mołdawia, Naddniestrze, Armenia, Azerbejdżan, Górski Karabach, Gruzja, Tadżykistan, Kirgistan, czy najnowszy przykład – demonstracje w Kirgistanie, to są wszystko przykłady na działania rosyjskie. Jedyny zarzut jaki można postawić NATO jest taki, że rozszerzenie nie objęło wystarczająco wcześnie wszystkich państw, gdyż obecność w NATO jest szczepionką przeciw zamrożonym konfliktom. A dziś ci sami ludzie, którzy załamują ręce nad utraconymi dostawami rosyjskiego gazu, ropy i węgla wciąż powtarzają narrację o tym jak rozszerzenie NATO na wschód podmywa bezpieczeństwo Rosji. I zupełnie do nich nie dociera, że ta teza nie ma sensu.

FH: I jest rosyjską narracją…

M.B. A ponieważ rozwijanie współpracy energetycznej z Rosją przypadł na czas akcesji państw Europy środkowo-wschodniej do NATO, przecież nikt nie miał zamiaru zagrozić państwu, które w danym momencie było monopolistą dostaw surowców energetycznych. Niemieckiemu społeczeństwu wmówiono jednak, że ta narracja jest prawdziwa. Taką wersję sączyli prorosyjscy dziennikarze, niektórzy byli nawet za to opłacani jak pan Hubert Seipel, który otrzymał (z rosyjskich źródeł - PAP) 600 tys. euro i napisał pochlebny portret Putina. Przez tok-szoły niemieckiej telewizji przewinęło się wielu tzw. Putinversteherów (ludzi celowo lub z naiwności tłumaczących poczynania Rosji relatywizując je – PAP), w tym nawet byłych generałów NATO, którzy w śliski sposób tłumaczyli działania Rosję na swój sposób. Niezależnie od tego czy spojrzymy na wojnę w Gruzji, aneksję Krymu, wojnę na wschodzie Ukrainy a potem w całej Ukrainie, machina propagandowa zasilana przez tych ludzi pracowała na korzyść kremlowskiej narracji. Argumentowano, że Ukraina jest państwem do cna skorumpowanym, że Krym zawsze należał do Rosji itd. I moim zdaniem tego typu narracje zaważyły też na polityce Niemiec. Gdyby w 2014 roku zrezygnowano z Nord Streamu, zbudowano terminale LNG, zadbano o rezerwy gazu ziemnego, nie sprzedano magazynów gazu, Putin nie byłby w stanie rozpocząć w 2022 r. pełnoskalowej wojny przeciw Ukrainie.

FH: Największy magazyn gazu w Rehden został sprzedany zresztą spółce-córce Gazpromu a nie francuskiej czy holenderskiej firmie.

M.B.: Owszem, magazyn sprzedano Gazpromowi i uważam, że bez tej decyzji i generalnie bez uzależnienia się od rosyjskiego dostawcy, ta wojna by nie wybuchła. Gdyby w 2014 r. Niemcy podjęły właściwe decyzje i zmieniły swoją politykę względem Rosji o 180 stopni, Putin najzwyczajniej nie byłby w stanie prowadzić pełnoskalowej wojny. Umożliwiono mu to. I odpowiedzialność za tę politykę ponosi Gerhard Schröder, SPD, spora część CDU i częściowo FDP, Zieloni jako jedyni byli przeciwni i wyraźnie się pozycjonowali w temacie współpracy z Rosją.

Przed 24 lutym 2022 r., powstrzymanie Gazpromu wydawało się wręcz w polityce niemieckiej nie do przyjęcia. Donald Trump, z którym można polemizować i którego uważam za bardzo niebezpiecznego polityka, również z uwagi na jego izolacjonistyczne zapędy, powiedział w pewnym momencie: odstąpcie od budowy Nord Streamu 2. I miał rację. Trzeba było zakończyć budowę i postawić terminale LNG by sprowadzać gaz z USA. Tego jednak nie zrobiono. Tyle, że po rosyjskim ataku na Ukrainę nastroje w Niemczech, a zwłaszcza na zachodzie kraju diametralnie się zmieniły. Większość mieszkańców landów zachodnich stanęło po stronie Ukrainy, nawet SPD głosowało za dostawami broni, ukręcono też Nord Stream. Doszło więc do pewnego przewartościowania podejścia do Rosji.

FH: Czy słynna epokowa zmiana (Zeitenwende - PAP) zapowiadana w lutym 2022 r przez kanclerza Olafa Scholza, zaszła też w niemieckim postrzeganiu Rosji?

M.B.: Dość nieudolnie i wolno, ale zaszła.

FH: Gdzie w tym wszystkim była wtedy Alternatywa dla Niemiec?

M.B.: Partie, które wspierały partnerstwo z Rosją a świadome już popełnionych błędów, odstąpiły od dotychczasowego kursu i zwróciły się na powrót mocno w stronę NATO, poparły udzielenie wsparcia wojskowego Ukrainie. W tym samym czasie AfD jeszcze bardziej się zradykalizowała i mocniej zwróciła ku Rosji. I to jest ta różnica. Jak spojrzymy na ruchy prawicowe w Norwegii, Szwecji, Danii czy na Włochy pod rządami Georgii Meloni, to widać, że wszystkie te środowiska jasno zadeklarowały swój sprzeciw wobec działań Rosji, w przypadku Meloni było to pełne wsparcie Ukrainy i NATO. AfD jako jedyne ugrupowanie w nurcie mocno na prawo, nie tylko nie zmieniło kursu, co nawet go wzmocniło. Jest partią niesioną przez swoją ugruntowaną niechęć do Stanów Zjednoczonych i ideę sojuszu niemiecko-rosyjskiego, który miałby zdominować Europę. I to jest podstawowa różnica. Zgadzam się co do tego, że polityczna odpowiedzialność SPD i części CDU za błędy niemieckiej polityki względem Rosji są faktem, ale po 24 lutym 2022 r. wszystko się zmieniło. AfD ta zmiana nie dotyczy.

FH: Głośna była sprawa prorosyjskiego magazynu „Compact”, który najpierw decyzją federalnej minister spraw wewnętrznych został zakazany a jego stronę internetową wyłączono, a następnie decyzją Trybunału Konstytucyjnego zakaz odwieszono. Wspominał pan o wykładzie Egona Bahra w Petersburgu z 1994 roku. W 2014 r. Bahr pojawił się na kongresie magazynu „Compact” zwołanym pod hasłem „Pokój z Rosją”. To było już po aneksji Krymu. Co ten sędziwy architekt niemieckiej polityki wschodniej robił w takim towarzystwie?

M.B.: Egon Bahr ponosi odpowiedzialność za politykę odprężenia uprawianą kosztem państw środkowej i wschodniej Europy. Fakt, iż dał się zaprosić magazynowi „Compact” tylko potwierdza do jakiego stopnia błędny był kierunek polityczny, który obrał. W Turyngii i Saksonii oraz prawdopodobnie teraz w Brandenburgii widzimy koalicję sił antyamerykańskich i prorosyjskich. Z jednej strony są obywatele byłej NRD, którzy w swojej większości z niejasnych mi zresztą powodów głosują na dwie partie gotowe uchylić drzwi Rosji. Następnie mamy klasyczną zachodnio - republikańską lewicę tradycyjnie napędzaną antyamerykanizmem. I jeszcze jest socjaldemokratyczna frakcja schröderowska, która chętnie zabiera głos, mam na myśli byłego burmistrza Hamburga, Klausa von Dohnanyiego, czy byłego pełnomocnika rządu ds. kultury i mediów, Juliana Nida-Rümeliniego, którzy dmą zawsze w ten sam róg. I oczywiście wyjątkowo barwną figurą jest Sahra Wagenknecht. Ja mówię o tych środowiskach, że napinają łuk Putina w takim sensie, że starają się tu w Niemczech przekonać do swoich poglądów większość wyborców.

FH: Czy Niemcy dają się nabrać na tego typu podchody?

M.B.: Na wschodzie Niemiec to się udaje, ale pamiętajmy, jak już wspomniałem, że na wschodzie mieszka tylko jedna szósta mieszkańców Niemiec. Na zachodzie tendencja jest odwrotna, co zresztą pokazały wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego. Zachód Niemiec w większości nie głosuje na partie prorosyjskie. Przy czym, liderzy czy reprezentanci AfD czy Sojuszu Sahry Wagenknecht odznaczają się dużą wyrazistością, czego nie można powiedzieć o liderach strony prozachodniej, co zaburza w pewnym sensie to, jak są postrzegani. CDU będąca klasyczną partią prozachodnią najwyraźniej zrezygnowała w kampanii wyborczej do landtagów Turyngii, Saksonii i Brandenburgi z podkreślania niewątpliwych korzyści związanych z przynależnością do strefy euroatlantyckiej. Mogliby przecież wyjść do ludzi i powiedzieć: „Przecież wy najlepiej wiecie, jak się żyje pod rosyjską dominacją, jak Rosjanie traktują pojęcie wolności, prawa, bezpieczeństwa” etc., a zrobiono coś wręcz przeciwnego. Michael Kretschmer, chadecki premier Saksonii sam należy do grona polityków zerkających w stronę Kremla, co jest na tę chwilę sporą polityczną tragedią. Tak jak tragedią jest to, że partia uosabiająca niemiecką prozachodniość nie zdołała obronić swojej flagowej idei.

* * *

Marcus Bensmann jest dziennikarzem, publicystą i ekspertem ds. ekstremizmu prawicowego związanym z organizacją dziennikarską Correcti i autorem wydanej latem tego roku książki „Niemand kann sagen, er hätte es nicht gewusst. Die ungeheuerlichen Pläne der AfD“ („Nikt nie powie, że nie wiedział. Skandaliczne plany AfD”), Verlag Galiani Berlin, Verlag Kiepenheuer & Witsch, Köln)

Rozmawiała: Olga Doleśniak-Harczuk (PAP)

odh/ ag/ mhr/

25.09.2024

Przypisy: