< Back

Gernot Bauer: gdyby nie koronakryzys Kickl pewnie nie zostałby liderem FPÖ

fot. PAP/EPA/Filip Singer
fot. PAP/EPA/Filip Singer

Opisujemy w książce moment przełomowy dla Kickla, którym był bez wątpienia kryzys pandemiczny. Wspomnienie koronakryzysu wciąż jest w Austrii bardzo żywe i, o ile kluczowym tematem kampanii wyborczej FPÖ była imigracja, to dla tej grupy wyborców, która po raz pierwszy poparła FPÖ decydujący był temat polityki rządu w czasie pandemii. Kickl zagospodarował ten elektorat i gdyby nie koronakryzys, prawdopodobnie nie zostałby liderem partii. W 2021 Kickl przemawiał w Wiedniu na wielkich protestach wymierzonych w politykę rządowych obostrzeń. Wtedy do niego dotarło, że nadaje się na trybuna ludowego. – twierdzi Gernot Bauer, dziennikarz i współautor ( z Robertem Treichlerem) biografii szefa FPÖ, Herberta Kickla.

 

 

FakeHunter: Prezydent Austrii Alexander van der Bellen wezwał Herberta Kickla z Wolnościowej Partii Austrii (FPÖ), Andreasa Bablera z Socjaldemokratycznej Partii Austrii (SPÖ) i Karla Nehammera z Austriackiej Partii Ludowej (ÖVP) do tego, by się spotkali i zastanowili nad ewentualną koalicją rządową. Do tej pory dobrym zwyczajem było powierzenie misji tworzenia rządu tej partii, która zwyciężyła, więc teoretycznie to Herbert Kickl powinien już montować swój gabinet. Co poszło nie tak?

Gernot Bauer: Sprawa ma dwie płaszczyzny. FPÖ, jako zwycięzca wyborów parlamentarnych, powinna tworzyć rząd. Sęk w tym, że nikt z partią Herberta Kickla nie chce wejść w koalicję. Aleksander van der Bellen przyznał zresztą, że sytuacja jest patowa. Stąd też pewnie wziął się pomysł, aby liderzy partyjni raz jeszcze spróbowali dojść do porozumienia we własnym gronie. Jest szansa, że wtedy się potwierdzi, czy faktycznie ani obecny kanclerz Austrii (i jednocześnie lider ÖVP – PAP) Karl Nehammer, ani Andreas Babler nie wyobrażają sobie koalicji z dominującą FPÖ.

Druga płaszczyzna dotyczy prezydenta i tego, że gra na zwłokę. Van der Bellen chce zyskać trochę czasu, bo i tak wiadomo, że koniec końców będzie musiał powierzyć misję tworzenia rządu najsilniejszemu, czyli FPÖ. Prezydent zdaje sobie sprawę, że za partią Herberta Kickla stoi 1,4 mln jego wyborców i że nie może sobie pozwolić na to, by zignorować wolę tych ludzi. Jeżeli manewr prezydenta się nie powiedzie, to przynajmniej ogłosi, że stało się tak mimo jego najlepszych chęci i starań.

FH: W ubiegły piątek prezydent gościł u siebie Herberta Kickla. Nazajutrz lider FPÖ oświadczył, że "koalicja przegranych byłaby policzkiem dla suwerena”. Kickl nawiązał w ten sposób do ewentualnej próby obejścia FPÖ. Jaki scenariusz przewiduje pan teraz po decyzji prezydenta?

G.B.: Kickl ma teraz dwie możliwości. Może powiedzieć: "dobrze, spełnię prośbę prezydenta i porozmawiam z pozostałymi liderami, ponieważ jestem konstruktywny i chcę zostać kanclerzem". Druga możliwość zaś jest taka, że Kickl zacznie eskalować tę sytuacje mówiąc: "chwila, chwila, pierwszy raz w powojennej historii Austrii prezydent odmawia powierzenia misji tworzenia rządu zwycięskiej partii i jest to skandaliczne".

Może wtedy stwierdzić, że najwidoczniej wartość głosów oddanych na jego partię nie dorównuje wartości głosów oddanych na socjaldemokratów i konserwatystów, a prezydent działa wbrew demokratycznemu porządkowi. I byłoby to dolaniem oliwy do ognia. Społeczeństwo austriackie jest dziś silnie spolaryzowane. Zdaniem jednych Kickl i tak nie ma większości, więc prezydent powinien móc decydować wedle swego upodobania, a inni przypominają, kto wygrał wybory parlamentarne.

FH: Jako współautor napisanej wraz z Robertem Treichlerem biografii Herberta Kickla doskonale potrafi pan oszacować jego możliwe reakcje. Jak teraz postąpi?

G.B.: Znam Herberta Kickla od blisko trzydziestu lat i bycie konstruktywnym nie leży w jego naturze. Powiedziałbym, że Kickl – podobnie jak inni politycy reprezentujący nurt skrajnie prawicowy – preferuje jako metodę działania prowokację. Kickl dobrze opanował umiejętność politycznej komunikacji, ale nie jest typem polityka bazującego na merytoryczności. Stawiałbym więc raczej na eskalację zamiast konstruktywnego podejścia. Sądzę też, że kanclerstwo jest jego absolutnym marzeniem, co nie znaczy, że Kickl musi już teraz zająć fotel w Kanzleramcie. Spokojnie jeszcze przez pewien czas może zostać w opozycji i przypatrywać się, jak sobie poradzi ewentualna trójpartyjna koalicja, bo zapewne w jej skład weszliby nie tylko socjaldemokraci i konserwatyści, ale i liberałowie z NEOS. Kickl kalkuluje, że w razie porażki rządu najdalej za dwa lata odbędą się kolejne wybory parlamentarne, a do tego czasu FPÖ stanie się jeszcze silniejsza. On ma czas.

FH: W książce opisują panowie Herberta Kickla jako chłopaka z robotniczego miasta, który jako pierwszy w rodzinie podjął studia, załapał się na awans społeczny i zaistniał w wielkiej polityce. Ciekawa jest przy tym historia dziadka, Kickla, Floriana. Ten w lutym 1933 roku wstąpił do NSDAP. Jak zajrzymy do statystyk z lat wojennych, zauważymy, że w 1942 roku do NSDAP należało 8,2 proc. Austriaków. Nazistowski ślad w rodzinnej historii Kickla nie stanowi zatem czegoś wyjątkowego. Czy wiadomo, jak on sam postrzega tę kwestię?

G.B.: Tego typu biografie w Austrii nie są czymś szczególnym. Mówimy przecież o setkach tysięcy rodzin. Dziadek Kickla, Florian, był robotnikiem. Jako członek NSDAP nie zajmował eksponowanej funkcji, był szeregowym członkiem partii. Zmarł w 1970 roku, kiedy Herbert miał zaledwie dwa lata. Byłoby z pewnością interesujące zapytać go o to, czy partyjna przynależność jego dziadka w ogóle stanowiła temat rozmów. Zakładam, że – jak w większości austriackich rodzin – raczej tego wątku nie dotykano. Jeśli zawężymy perspektywę do FPÖ, to stwierdzimy, że partia jako taka wciąż ma problem z narodowym socjalizmem, ale Kicklowi nie sposób zarzucić tego typu resentymentów. Nigdy nie nawiązywał do ideologii nazistowskiej. On jest skrajnie prawicowym populistą i to bardzo agresywnym w swojej retoryce, nie waha się używać np. takich terminów jak „remigracja”. Jest też antyeuropejski, ale w żadnym razie nie nazwałbym go neonazistą. Kickl jest dzieckiem z rodziny robotniczej. I nigdy nie był „numerem jeden”. On sam chyba nadal jest zdumiony swoją dzisiejszą pozycją.

FH: W którym momencie sięgnął po przywództwo?

G.B.: Opisujemy w książce moment przełomowy dla Kickla, którym był bez wątpienia kryzys pandemiczny. Wspomnienie koronakryzysu wciąż jest w Austrii bardzo żywe i, o ile kluczowym tematem kampanii wyborczej FPÖ była imigracja, to dla tej grupy wyborców, która po raz pierwszy poparła FPÖ decydujący był temat polityki rządu w czasie pandemii. Kickl zagospodarował ten elektorat i gdyby nie koronakryzys, prawdopodobnie nie zostałby liderem partii. W 2021 Kickl przemawiał w Wiedniu na wielkich protestach wymierzonych w politykę rządowych obostrzeń. Wtedy do niego dotarło, że nadaje się na trybuna ludowego.

FH: Kickl był zawsze „numerem dwa”, ale jak widać ten etap ma już za sobą. Czy jednak można go też postrzegać jako szarą eminencję FPÖ? Jakby nie było, to on pisał przemówienia Jörgowi Haiderowi, a potem uchodził za „generała” Hansa Christiana Strachego.

G.B.: On był szarą eminencją. Od 2005 roku, czyli z chwilą, gdy został sekretarzem generalnym partii, dowodził wszystkimi kampaniami wyborczymi. Zakulisowo nazywano go „mózgiem Strachego”, a nawet „Rasputinem”. To Kickl odpowiadał za komunikację FPÖ ze światem zewnętrznym. Dał się wielokrotnie poznać jako utalentowany strateg, zarówno na polu kreowania kampanii wyborczych, jak i w kwestiach komunikacji. Tyle, że zawsze działał z drugiego rzędu. W ostatniej kampanii wyborczej Kickl odstąpił od prowokacyjnego stylu bycia i postawił na wyważony sposób komunikacji, co prawdopodobnie miało zasugerować gotowość do objęcia kanclerstwa. On wie, że wyborcy, którzy cenią go za werbalną agresję, i tak na niego postawią, ale by złowić nowe poparcie, musiał trochę złagodnieć. Zresztą metoda ta okazała się skuteczna. Przecież wcześniej FPÖ była partią „słabo wykształconych mężczyzn”, a Kickl zdołał dotrzeć do wszystkich warstw społecznych i jeszcze przekonać do partii kobiety, co też jest dużym osiągnięciem, bo kobiety omijały dotąd skrajną prawicę szerokim łukiem.

FH: W książce pojawia się stwierdzenie, że FPÖ w czasie, gdy młody Herbert do niej przystępował, opierała się na zamożnych przedstawicielach mieszczaństwa, notariuszach, aptekarzach, lekarzach etc. Sam Kickl, zapisując się do partii, był pewnym kuriozum, ponieważ przerwał studia, więc nie mógł się wylegitymować pożądanym wykształceniem

G.B.: Paradoksem FPÖ jest w istocie to, że została założona nie tylko przez byłych nazistów, ale też ludzi dobrze wykształconych lub wykonująch wolne zawody. Austria była po wojnie podzielona na czerwonych i czarnych. W tym kontekście należy patrzeć na pierwotny skład partii, do której przyjmowano ludzi z uznanym dorobkiem. Za czasów Haidera FPÖ przeżyła rozkwit, Haider otworzył partię na szerokie masy, czego skutkiem było przesunięcie się głosów robotników z socjaldemokratów na skrajną prawicę. I tak już zostało. Przy czym trzeba powiedzieć, że parlamentarzyści FPÖ w dalszym ciągu są reprezentantami korporacji studenckich, zwolennikami idei niemieckonarodowej. Tyle, że partia jest wybierana przez szerokie masy. To nawet zabawne, że elity FPÖ – ponieważ mówimy o ludziach bardzo dobrze wykształconych – są wybierani przez tych, którzy z elitami mają niewiele wspólnego. Sam Kickl zresztą też nie należy nawet do tego elitarnego jądra FPÖ. Ono jest mu obce.

FH: Studiował jednak filozofię, historię i politologię. Lubi otaczać się książkami, często cytuje swoich ulubionych filozofów, należy więc w pewnym sensie do tej elity. Tyle, że przerwał studia, nie dokończył edukacji.

G.B.: On wielu rzeczy w życiu nie dokończył. To, że pojawił się u bram FPÖ można też traktować w kategoriach przypadku. Przedstawiając się w partii, powiedział: +Nic nie umiem, ale mogę się wszystkiego nauczyć+. A potem piął się po szczeblach partyjnej kariery. Szybko też zabłysnął pomysłami na chwytliwe hasła wyborcze, slogany, plakaty. Był jak maszyna, cały czas gotowy do działania.

FH: W programie wyborczym FPÖ przyjętym w 2011 roku zapisano hasło: „Po pierwsze Austria”. To było lata przed „America First” Donalda Trumpa. Austriacka partia w roli trendsettera?

G.B.: A ja bym się cofnął jeszcze dalej. Austria jest kolebką skrajnie prawicowego populizmu w Europie. Zaczęło się od Haidera, który był wielkim idolem Kickla. Kiedy w 2000 roku FPÖ weszła do rządu, wywołało to falę oburzenia. To, co jednak 24 lata temu oburzało, dziś już nie szokuje.

FH: „Miłość do ojczyzny zamiast marokańskich złodziei”, to było jedno z tych haseł FPÖ, które nie tylko szokowały, ale i miały konsekwencje dyplomatyczne, bo ambasadora Austrii w Maroku wezwano na dywanik. To hasło nie pochodzi od Kickla, ale i on ma w swoim dorobku mnóstwo spornych haseł. Kickl potrafi też obrażać swoich przeciwników politycznych i robi to chętnie. Prezydenta van der Bellena nazwał w 2016 roku „patriotą last minute”…

G.B.: To jeszcze było w miarę łagodne. Kiedyś nazwał prezydenta „starczą mumią”. On potrafi być w warstwie językowej bardziej radykalny od Hansa Christiana Strachego; pozwala sobie na więcej. Co do hasła z „Miłością do ojczyzny…”, zostało ono wymyślone przez tyrolskie FPÖ, ale równie dobrze mogłoby pochodzić od Kickla, ponieważ sam wymyślał slogany antymuzułmańskie. Jedno z nich brzmiało „Więcej odwagi dla naszej wiedeńskiej krwi, zbyt wiele obcej nikomu nie wyjdzie na dobre”, a słowo „krew” ma konotacje z „rasą”, łatwo w takim zestawieniu o prowokację.

Ostatni wiec FPÖ w kampanii wyborczej do parlamentu zorganizowano naprzeciw katedry św. Szczepana, a Kickl nie stroni od potyczek z hierarchami Kościoła Katolickiego w Austrii i lubi prowokować hasłami nawiązującymi do religii. Mam na myśli głównie bardzo ostro skrytykowane przez duchownych hasło z plakatów Kickla: „Niech będzie wola wasza”. To typowe dla niego zagranie.

FH: Zdaje się, że kardynał Christoph Schönborn też nie pochwalał tego typu praktyk, zresztą Herbert Kickl miał kardynałowi za złe jego postawę podczas pandemii…

G.B.: Dla Kickla kardynał Schönborn jest częścią „systemu”. Zalicza się do systemowej elity, którą on odrzuca. Sam jednak mówi o sobie jako o człowieku religijnym. Kościół w obliczu prowokacji Kickla stoi za każdym razem przed dylematem. Jeśli nie reaguje na pewne wyskoki, to jest krytykowany za brak reakcji, a gdy reaguje, staje się przedmiotem ataku. Herbert Kickl lubuje się w nadużywaniu biblijnych cytatów. Również wtedy, gdy atakuje werbalnie imigrantów, co oczywiście jest przez Kościół zauważane i wywołuje sprzeciw.

FH: Wspomniał pan o atakach na migrantów, o krytyce polityki imigracyjnej państwa i wcześniej jeszcze o postulacie „remigracji”. Z oficjalnych statystyk austriackich wynika, że w 2023 r ponad 27,4 proc. społeczeństwa miało cudzoziemskie pochodzenie, że odsetek osób bezrobotnych zaliczanych do grupy imigrantów lub tych z korzeniami cudzoziemskimi przewyższa odsetek bezrobotnych Austriaków "z dziada pradziada", itd. Patrząc realnie, Kickl nie musi sam wymyślać problemów, wystarczy, że je nagłośni.

G.B.: Powiem tak – w Wiedniu mamy spore problemy z integracją. W części szkół zlokalizowanych w biedniejszych dzielnicach w jednej klasie może się uczyć nawet 100 proc. dzieci imigranckich. Badania wskazują, że w tego typu szkołach najczęściej deklarowaną religią jest islam. Brak właściwych mechanizmów integracyjnych rodzi problemy i Kickl często nawiązuje do tych problemów, które obiektywnie istnieją. Tyle, że mówienie o tych problemach nie pociąga za sobą rozumnych rozwiązań. I trzeba przyznać, że pozostałe partie temat imigracji zaniedbały, więc FPÖ ma szerokie pole do działania. W 2019 r. kanclerz Sebastian Kurz z ÖPV wytrącił z ręki skrajnej prawicy argument polityki imigracyjnej sprzeciwiając się oficjalnie polityce migracyjnej Angeli Merkel. Dziś Sebastian Kurz to już przeszłość, a Kickl zdołał przyciągnąć do FPÖ na nowo tych wyborców, którzy w czasie kryzysu migracyjnego odpłynęli do konserwatystów.

FH: Pomysł na napisanie biografii szefa FPÖ nie wziął się z powietrza, tylko z chęci poznania polityka, w którego życiorysie aż roi się od białych plam. Czy udało się panom rozwikłać wszystkie zagadki dotyczące bohatera książki?

G.B.: Nie udało się tak, jakbyśmy sobie tego życzyli, ponieważ Herbert Kickl odmawiał rozmowy na swój temat. Z racji tego, że obserwuję jego karierę od blisko trzech dekad, część spraw można było opisać bez dodatkowej rozmowy. Staraliśmy się przeanalizować etapy jego rozwoju jako polityka, próbowaliśmy ustalić, co miało wpływ na taki, a nie inny profil Kickla. Ustaliliśmy, że jest samotnikiem, charakteryzuje go duża nieufność do otoczenia i teoretycznie cechy te nie powinny go kwalifikować do objęcia czołowych pozycji politycznych.

FH: Mówi się o nim, że wiedzie wręcz ascetyczny tryb życia…

G.B.: W porównaniu z Haiderem, jak najbardziej. Haider był barwny, chętnie się bawił, miał dobry kontakt z ludźmi. Strache też miał słabość do imprez, zresztą najlepiej o tym świadczy tzw. „afera ibizowa”. Kickl nie jest typem imprezowicza, nikogo nie zaprasza do domu, jest zdyscyplinowanym odludkiem i brakuje mu charyzmy jego poprzedników. A jednak udało mu się zostać szefem partii. I to też jest ciekawe. (PAP)

Rozmawiała: Olga Doleśniak-Harczuk

odh/ ktl/

 

14.10.2024

Footnotes: