< Back

Ekspert: Amerykanie są dziś bardziej odporni na rosnącą aktywność dezinformacyjną Iranu 

fot. PAP/EPA/SASCHA STEINBACH
fot. PAP/EPA/SASCHA STEINBACH

Iran przywiązuje bardzo dużą wagę do zabezpieczenia swoich operacji i tym samym ukrycia ich prawdziwego źródła. W porównaniu z Irańczykami Kreml jest znacznie bardziej niechlujny, o czym świadczy choćby podobna do irańskiej, zdemaskowana już rosyjska operacja Doppelganger, służąca m.in. rozsiewaniu fałszywych informacji w portalach przypominających prawdziwe media. Z rosyjskimi fejkowymi stronami jest tak, że jak się znajdzie jedną, namierzenie kolejnych jest tylko kwestią czasu. Rosjanie zostawiają po sobie ślady, podczas gdy Iran dobrze się maskuje. W każdym razie w przypadku podejrzanych portali można sprawdzić, czy strukturalnie mają one coś wspólnego ze stronami, których związki z Iranem ustalił już np. Microsoft. Czasem można mieć szczęście i zauważyć, że twórcy strony pomyłkowo umieścili na niej jakieś treści w języku perskim – powiedział PAP Max Lesser, analityk waszyngtońskiego think tanku Foundation for Defense of Democracies.

FakeHunter: Jest pan współautorem badania dotyczącego działania sieci kilkunastu fałszywych stron internetowych, udających niezależne źródło informacji i powiązanych z Iranem. Czy według pana irańska aktywność dezinformacyjna staje się w USA poważnym zagrożeniem?

Max Lesser: To nie jest nowe zjawisko. Iran próbował już zakłócić poprzednie wybory prezydenckie w USA, ale rzeczywiście, jego działania w tej dziedzinie są obecnie wyraźnie bardziej agresywne.

FH: Jakimi metodami posługują się irańscy propagandyści?

M.L.: Są to np. operacje typu „hack-and-leak” (zhakuj i opublikuj), wykorzystujące kompromitujące i zarazem prawdziwe informacje, które nie miały wyciec do opinii publicznej. Takie operacje Iran prowadził już w przeszłości, choćby wobec Izraela i Arabii Saudyjskiej. W USA dopiero debiutuje. Irańczykom udało się niedawno włamać do korespondencji mailowej ludzi związanych ze sztabem Donalda Trumpa, a wedle informacji amerykańskich służb, próbowali - zresztą bezskutecznie - zrobić to samo z kampanią Kamali Harris. Inna strona aktywności dezinformacyjnej Iranu to portale stworzone specjalnie po to, żeby rozsiewać fałszywe narracje. Wykryliśmy (w ramach badania przeprowadzonego przez FDD-red.) istnienie sieci 19 takich stron powiązanych z Iranem.

FH: Gdzie są hostowane?

M.L.: Mają hosting na serwerach w Europie. Ostatnim razem, kiedy sprawdzałem, wciąż działały.

FH: Są dobrze zaprojektowane?

M.L.: Jest z tym bardzo różnie. Niektóre wyglądają profesjonalnie, z niezłym układem strony, ale spora część ma np. uszkodzone linki do mediów społecznościowych, albo zawiera coś w rodzaju „lorem ipsum”, fragmentu łacińskiego tekstu służącego zazwyczaj projektantom stron do wypełniania przestrzeni. Natrafiłem nawet na artykuły, które są kompletnie pozbawione sensu.

FH: Czy te fejkowe strony mają jakiegoś konkretnego adresata?

M.L.: Oczywiście. Irańczycy doskonale rozumieją przy tym zależność operacji wpływu od cyber operacji. Te ostatnie pozwalają wykraść informacje umożliwiające przygotowanie ukierunkowanych kampanii dezinformacyjnych w sieci. Jedna z ich operacji z poprzednich wyborów miała np. na celu zastraszanie i zniechęcanie Amerykanów do głosowania. Irańczycy wysyłali wtedy maile z pogróżkami do wyborców Demokratów na Florydzie podszywając się pod skrajnie prawicową grupę Proud Boys. Obecnie koncentrują się bardziej na grupach wybranych pod kątem demograficznym. Na przykład powiązany z Iranem portal westlandsun.com jest adresowany do amerykańskich muzułmanów z Michigan i publikuje fałszywe informacje dotyczące zarówno polityki Bidena wobec islamu, jak i wiadomości o ustawach uchwalanych w Indiach. Inna irańska strona, afromajority.com, publikuje treści ukierunkowane na odbiorców afroamerykańskich, zresztą życzliwe dla Kamali Harris i wspierające ruch Black Lives Matter.

FH: Rosjanie tworzą treści wpisujące się w polityczne podziały w USA, a Iran dezinformuje tylko mniejszości?

M.L.: Niekoniecznie. Wśród portali, które zbadaliśmy jest np. niothinker.com, wyraźnie adresowany do postępowej amerykańskiej lewicy, czy teorator.com odwołujący się do odbiorców z kręgu skrajnej prawicy. Najważniejszym celem Teheranu, co potwierdzają rządowe raporty, jest jednak skompromitowanie kandydatury Donalda Trumpa. Przyjmując ich punkt widzenia to zrozumiałe: to Trump nałożył sankcje gospodarcze na Iran i to Trump zezwolił na zabójstwo irańskiego generała Kasema Sulejmaniego. Jest też drugi cel: polaryzacja amerykańskiego społeczeństwa, sianie chaosu, osłabienie wiary w amerykańską demokrację. Do sieci mają przenikać narracje typu: twój głos nie ma znaczenia, system polityczny w USA jest nieskuteczny, to elity decydują o wyniku wyborów. Tytuł jednego z artykułów z portalu notourwar.com brzmiał “Trudny wybór; Biden vs. Trump i iluzja demokracji w USA”.

FH: Sieć, którą opisał pan w publikacji FDD składa się także z portali adresowanych do odbiorców spoza USA, np. z Bliskiego Wschodu, czy Kaukazu, ale także Europy. Z Polską włącznie?

M.L.: Nie, z tego co wiem nie mają Polski na radarze. Adresat ich kampanii znajdujący się najbliżej Polski to Azerbejdżan.

FH: A gdyby w polskich mediach społecznościowych jednak pojawiły się irańskie kampanie dezinformacyjne, jak je rozpoznać?

M.L.: Niestety Iran przywiązuje bardzo dużą wagę do zabezpieczenia swoich operacji i tym samym ukrycia ich prawdziwego źródła. W porównaniu z Irańczykami Kreml jest znacznie bardziej niechlujny, o czym świadczy choćby podobna do irańskiej, zdemaskowana już rosyjska operacja Doppelganger, służąca m.in. rozsiewaniu fałszywych informacji w portalach przypominających prawdziwe media. Z rosyjskimi fejkowymi stronami jest tak, że jak się znajdzie jedną, namierzenie kolejnych jest tylko kwestią czasu. Rosjanie zostawiają po sobie ślady, podczas gdy Iran dobrze się maskuje. W każdym razie w przypadku podejrzanych portali można sprawdzić, czy strukturalnie mają one coś wspólnego ze stronami, których związki z Iranem ustalił już np. Microsoft. Czasem można mieć szczęście i zauważyć, że twórcy strony pomyłkowo umieścili na niej jakieś treści w języku perskim...

FH: Może łatwiej jest rozpoznać irańskie ślady w mediach społecznościowych?

M.L.: Niestety to znacznie trudniejsze zadanie. W przeciwieństwie np. do Chińczyków, Irańczycy nie opracowali jakiegoś ustalonego algorytmu zachowania w sieci. Wyobraźmy sobie jednak konto na platformie X ze zdjęciem profilowym, które komuś skradziono. To mogłoby być np. pani zdjęcie. Takie fejkowe konto publikuje też komentarze polityczne dotyczące sytuacji w Polsce. Wtedy warto sprawdzić, czy nie udostępnia informacji pochodzących z domen znanych z rozsiewania irańskich narracji, a nawet z irańskim mediów państwowych.

FH: Istnieje też pewnie możliwość, że irańskie treści nagłaśnia rosyjska machina dezinformacyjna?

M.L.: Jest raczej odwrotnie. Znam powiązane z Iranem strony i konta korzystające z kontentu przygotowanego przez Kreml, choć to prawda, że jest sporo wspólnych treści, które próbuje rozpowszechniać zarówno Iran jak i Rosja. Mają przecież podobny cel – destabilizację USA i Zachodu. Istnieją badania wskazujące na to, że Rosja i Iran czasem mogą się nawet posługiwać tą samą infrastrukturą potrzebną do rozsiewania dezinformacji.

FH: Czy przypomina pan sobie jakąś fałszywą informację, kolportowaną przez powiązane z Iranem strony, która stała się w USA wiralem?

M.L.: Nie, nie widziałem żadnych wiralowych fake newsów z tego źródła. Niektóre z badanych przez FDD stron miały maksymalnie tysiąc odsłon, a to niemal nic. Choć z drugiej strony to przecież dobra wiadomość.

FH: Dlaczego w takim razie wszystkie poważne amerykańskie media ostrzegają przed rosnącym zagrożeniem irańską dezinformacją?

M.L.: Alarm podniesiony w mediach dotyczy pewnie bardziej operacji cybernetycznych typu hack-and-leak, a nie aktywności Iranu w mediach społecznościowych. Pamiętam, jakie wrażenie zrobiło w USA rosyjskie włamanie do korespondencji mailowej Demokratów w 2016 roku. Aktywność Iranu w tej dziedzinie jest coraz bardziej wyrafinowana i odważna. Dlaczego to się nie przekłada na skuteczność i nie będzie miało większego znaczenia dla wyborów? Sądzę, że jesteśmy w Stanach bardziej odporni na irańską dezinformację niż w poprzednich cyklach wyborczych. W 2016 roku zabrakło świadomości zagrożenia, tymczasem w tym roku dziennikarze nie nagłośnili żadnych kompromitujących informacji, które wyciekły w ramach irańskich operacji hakerskich. Ponadto ekspertom zajmującym się dezinformacją udaje się dziś ujawniać irańskie operacje wpływu, zanim zostaną w ogóle zauważone przez znaczącą grupę odbiorców. Z drugiej strony, bardzo trudno jest zmierzyć skuteczność operacji wpływu. Nawet znany w USA politolog Thomas Rid w swojej książce pt. „Active Measures” uznał, że zagrożenie rosyjską dezinformacją w kampanii wyborczej z 2016 roku zostało wyolbrzymione.

Rozmawiała: Anna Gwozdowska (PAP)

ag/ mhr/

19.09.2024

Footnotes: