< Wstecz

Eksperci z USA: Najlepszą odpowiedzią na kłamstwa w sieci jest wolność słowa

fot.PAP/Albert Zawada
fot.PAP/Albert Zawada

Wprowadzenie zakazu TikToka byłoby poważnym błędem, bo nie da się skutecznie walczyć z fałszywymi narracjami w internecie ograniczając dostęp do informacji - uważają amerykańscy badacze. Ich zdaniem potrzebna jest otwarta przestrzeń wymiany opinii, w której także fact-checking będzie działał lepiej. Sprawa przyszłości TikToka to – oprócz decyzji Marka Zuckerberga, aby zrezygnować z usług zewnętrznych fact-checkerów na jego platformach społecznościowych – jeden z głównym tematów toczącej się w USA dyskusji o wolności słowa, sposobach walki z dezinformacją i przyszłości fact-checkingu. Według prof. Miltona L. Muellera z Georgia Institute of Technology, specjalizującego się w ekonomii politycznej informacji i komunikacji, zakazanie TikToka w USA byłoby „strasznym prawnym precedensem” sprowadzającym się do dyktowania Amerykanom, do jakich zagranicznych źródeł informacji wolno im sięgać.

Jego zdaniem wszystkie aplikacje społecznościowe i serwisy internetowe oznaczają w praktyce przepływ danych dotyczących zachowań użytkowników.

 

„Jeśli więc TikTok zostanie w USA na dobre zakazany, trend ograniczania dostępu do mediów społecznościowych może się w świecie utrzymać, co doprowadzi do fragmentacji internetu na krajowe lub prawne odmiany” – przekonywał PAP prof. Mueller. Jak ocenił, wprowadzony w życie amerykański zakaz mógłby także ułatwić decyzję o realizacji tego typu pomysłów w innych krajach, na przykład w Europie, pod pretekstem obrony użytkowników przed fałszywymi informacjami i zagranicznymi operacjami dezinformacyjnymi.

„Tymczasem najlepszą odpowiedzią na kłamstwa jest zwalczanie ich wolnością słowa. Zakazy są niemądre, bo razem z fałszem ginie także prawda. To kara dla manipulatorów, która niestety dotyka także osoby dbające o etykę informacji” – stwierdził Mueller i dodał, że wystarczy przyjrzeć się Chinom, gdzie systemowo cenzuruje się debatę publiczną, aby zobaczyć, że arbitralne decydowanie o tym, co jest prawdą, a co fałszem, nie ma nic wspólnego z demokracją.

Losy TikToka w USA zostaną przesądzone pod rządami Donalda Trumpa. W poniedziałek 20 stycznia, w pierwszym dniu urzędowania, prezydent Trump podpisał dekret dający TikTokowi – chińskiej platformie społecznościowej używanej przez 170 mln Amerykanów – 75 dni na znalezienie rodzimego nabywcy. W tym czasie mają nie obowiązywać postanowienia przegłosowanej przez Kongres i potwierdzonej przez Sąd Najwyższy ustawy zakazującej działalności aplikacji w USA lub jej sprzedaż.

Według amerykańskiego prawa ByteDance, chiński właściciel TikToka, musiałby już w ub. niedzielę zakończyć współpracę z aplikacją, aby ta mogła być nadal dostępna w USA. Prezydent Trump obiecał jednak, że uratuje Tiktoka, nie narażając jednocześnie bezpieczeństwa państwa. Ustawa została bowiem uchwalona w odpowiedzi na obawy, że chiński rząd mógłby za pomocą TikToka uzyskać dostęp do danych o amerykańskich użytkownikach aplikacji i posłużyć się nimi do manipulowania amerykańską opinią publiczną.

Jednak pomysł ograniczania dostępu do mediów społecznościowych, aby chronić opinię publiczną przed zagraniczną manipulacją, nie podoba się także Josephowi Uscinskiemu, profesorowi nauk politycznych na Uniwersytecie Miami, badaczowi mediów i teorii spiskowych, współautorowi książki „American Conspiracy Theories”. Jego zdaniem zakazanie TikToka byłoby poważnym politycznym błędem. „Rząd powinien powstrzymać operacje dezinformacyjne zagranicznych aktorów, zamiast zabierać mi moje prawo do dzielenia się w sieci opiniami i prawo wysłuchania opinii innych ludzi” – powiedział PAP prof. Uscinski.

Jego zdaniem pomysły zakazywania dostępu do platform biorą się z tego, że część politycznych elit wini media społecznościowe za to, że zwykli ludzie „wierzą w co wierzą”, niezależnie od oczekiwań polityków. „W dodatku xeet czy post z jakąś fałszywą informacją, udostępniony przez przeciętnego użytkownika nie ma dużego oddźwięku. Dopiero fake newsy nagłośnione przez polityków, czy gwiazdy mediów, mają miliony wyświetleń. Polityczni liderzy chcą więc nas chronić przed fałszywymi informacjami, które sami najskuteczniej rozsiewają” – ocenił prof. Uscinski.

Laurie Clarke, w swoim głośnym już artykule na łamach amerykańskiego „Politico” napisała, że obwinianie za „niewłaściwie” decyzje wyborcze mechanizmów rządzących nowoczesnymi technologiami już nie działa. Dziennikarka postawiła w swoim tekście udokumentowaną wieloma komentarzami ekspertów tezę, że kolejna, bezdyskusyjna wygrana Trumpa zakończyła epokę „dezinformacyjnej paniki” w USA. Okazało się, że w 2024, „nikt nikogo nie zmanipulował (dezinformacją – PAP), żeby zagłosował na Trumpa”, któremu w 2016 roku miały przecież według mediów i badaczy pomóc operacje informacyjne Kremla. Odnosząc się do tego artykułu prof. Uscinski ocenił, że „genezą wielu problemów politycznych jest to, że ludzie wierzą w rzeczy, które profesorowie, politycy i dziennikarze chcieliby im wybić z głowy”.

Według prof. Uscinskiego także fact-checkerzy obawiający się obecnie, że rezygnacja z ich usług na Facebooku uniemożliwi zwykłym ludziom dotarcie do wiarygodnych informacji, nie rozumieją, że wyborcy podejmują często decyzję o tym, na kogo zagłosują niezależnie od tego, jakie są fakty. Jego zdaniem zarówno specjaliści od weryfikowania informacji, jak i – a może przede wszystkim – badacze zajmujący się dezinformacją i fałszywą informacją (po ang. Misinformation – PAP) są przekonani, że „właściwe” decyzje wyborcze zależą od dostępu do prawdziwych informacji. „A to tak nie działa. Przecież fact-checkerzy nie uratowali nas przed Trumpem. Zdemaskowanie kłamstwa jakiegoś polityka wcale nie oznacza, że ktoś, kto się o tym dowie, już na niego nie zagłosuje” – przekonywał prof. Uscinski.

W jego opinii do dziś nie ma zresztą solidnych dowodów na to, że za zwycięstwem Trumpa w 2016 roku stała rosyjska dezinformacja, podobnie jak na to, że przez ostatnie 7 lat wzrosła liczba teorii spiskowych w sieci i dlatego ludzie mieliby głosować na Trumpa. „Latami badałem poziom wiary w teorie spiskowe w internecie i ona utrzymuje się wciąż na podobnym poziomie, nie wzrosła nawet w trakcie pandemii” – ocenił Uscinski i dodał, że ludzie wcale nie są wciąż narażeni w internecie na kontakt z teoriami spiskowymi. „Chyba, że sami ich szukają, bo w nie już wierzą. Ludzie lubią informacje, które nie są dla nich wyzwaniem, ale utwierdzają w tym, w co wierzą” – podsumował ekspert.

Także według prof. Muellera zrzucanie winy na nowoczesne technologie za zaistnienie trendów politycznych, takich jak „Trump i Brexit”, już nie działa. „Dezinformacja nie jest wirusem komputerowym lub złośliwym oprogramowaniem, które +eksperci+ mogą zidentyfikować i usunąć z naszych komputerów. W wolnym społeczeństwie ludzie muszą sami rozgryźć, co jest prawdą, a co fałszem w otaczającej rzeczywistości, poprzez swobodną i otwartą komunikację” – przekonywał prof. Mueller i podkreślił, że nie można pozwolić kilku „ekspertom” kontrolującym komunikację decydować za wszystkich. „Oczywiście jest miejsce na fact-checking i demaskowanie informacji wprowadzających w błąd, ale aby robić to dobrze, potrzebna jest swoboda, środowisko, w którym nikt nie ma monopolu na informacje i nie ogranicza do nich dostępu” – podsumował profesor. 

Anna Gwozdowska

Opublikowano: 07.02.2025 r.

 

 

Przypisy: